Tydzień w Londynie. Właściwie o wiele mniej niż
tydzień, bo zaplanowaliśmy tylko jeden pełny dzień zwiedzania
- w pozostałe dni dzieliliśmy czas między miasto a światowy konwent
fantastyki. Zrobiłam zatem plan, dumnie zwany logistyką zwiedzania.
Co więcej, plan został wykonany, pomijając (dosłownie i w przenośni)
miejsca tak zatłoczone, że nie mieliśmy cierpliwości na całe godziny
czekania w kolejce na chwilę przyjemności. Tak więc Muzeum Historii
Naturalnej obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, a London Eye - tylko
z dołu.
W drodze z lotniska odwiedziliśmy słynny dworzec Paddington z
nieodzownymi misiowymi elementami, a wieczorem pojechaliśmy (podziwiając
z kolejki DLR szklane domy Canary Wharf) do Greenwich obejrzeć
XIX-wieczny kliper herbaciany Cutty Sark, stojący w suchym doku.
Muzeum było nieczynne, ale dla mnie najważniejsze było zobaczyć
na własne oczy tę piękną, klasyczną sylwetkę. W bonusie dostaliśmy
wspaniały zachód słońca nad Tamizą.
Następny dzień zaczęliśmy od wizyty w Tower, nietypowo ustrojonej
w prawie milion ręcznie robionych ceramicznych maków, dla upamiętnienia
żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej. Oczywiście musiałam
przekonać się co do obecności kruków i poczułam się usatysfakcjonowana,
bo były naprawdę dostojne. Następnie przeszliśmy przez Tower Bridge,
by zwiedzić zacumowany przy drugim brzegu Tamizy okręt-muzeum,
krążownik HMS Belfast.
Na kolejny dzień zaplanowane było Muzeum Historii Naturalnej,
ale kolejka nas przerosła niczym muzealny dinozaur i ruszyliśmy
na spacer Exhibition Road, mijając dwa pozostałe muzea słynnej
trójki, a następnie Royal Albert Hall, by dojść do Ogrodów Kensington
z pomnikiem Alberta, fontanną pamiątkową Księżnej Diany i Hyde
Parkiem.
Czwartego dnia miało być Oko. Byłam mocno podekscytowana perspektywą
zobaczenia Londynu z góry, ale niestety... Takich jak ja było
więcej, za dużo. Więc zamiast zdjęć Londynu z Oka są zdjęcia Oka.
Także z Westminster Bridge, którym przeszliśmy na drugi brzeg
Tamizy, w pobliże Pałacu i Opactwa Westminster oraz Big Bena.
Z tego samego miejsca zaczęliśmy ostatniego dnia, tego w całości
poświęconego zwiedzaniu. Przewędrowaliśmy pod Pałac Buckingham
w nadziei obejrzenia zmiany warty. Niestety to był niewłaściwy
dzień. Potem było dużo zielonego - St James's Park
z jego bogatą florą i fauną, jeziorem i fontanną. Przeszliśmy
na ulicę Whitehall, by zobaczyć słynny adres przy Downing Street,
ale zobaczyliśmy głównie ozdobne kraty i policjantów. Whitehall
obfituje w pomniki, mieści się tam też Muzeum Kawalerii z dyżurnym
koniem, z którym można zrobić sobie zdjęcie. Ulica doprowadziła
nas do Trafalgar Square, gdzie dzięki dużemu zoomowi sfotografowałam
z bliska Horatio Nelsona. Poza Nelsonem plac zawierał duże ilości
lwów i innych stworów oraz turystów. Przeszliśmy koło kościoła
St Martin in-the-Fields, minęliśmy Leicester Square Garden z pomnikiem
Szekspira i zagłębiliśmy się
w Chinatown, a następnie West End i Soho, zatrzymując się przy
Piccadilly Circus, a potem na piwo w pubie Shakespeare's Head.
Ostatnim punktem na liście było Muzeum Sherlocka Holmesa na Baker
Street i tu już nie odpuściłam - odstaliśmy kolejkę (niedużą,
ale deszczową) i obejrzeliśmy nieduże i klimatyczne mieszkanko
słynnego detektywa. Wrażenie osłabił nieco sąsiedni sklep
z pamiątkami - począwszy od misiów w charakterystycznym stroju
aż po gadżety z najnowszego serialu.
Londyn może nie w pigułce, ale w krótkim cyklu ich zażywania.
Bogaty i różnorodny, barwny i kontrastowy. Także pogodą - londyńskiej
mgły nie zaznałam, ale "showers" pokrapiały regularnie...