Kontynuacja "podwójnej"
wyprawy - dwa konwenty, dwa kraje, dwie stolice. Z Londynu polecieliśmy
Aer Lingusem do Dublina i przed rozpoczęciem Euroconu mieliśmy dwa
i pół dnia na zwiedzanie. Wykorzystaliśmy je w pełni.
Dublin leży nad rzeką Liffey, która dzieli miasto na dwie zupełnie
odmienne dzielnice. Pierwszy dzień zwiedzania poświęciliśmy części
południowej - eleganckiej, zabytkowej, pełnej rezydencji i drogich
sklepów. Drugi - części północnej - biedniejszej, skromniejszej,
proletariackiej.
Pierwszy dzień rozpoczęliśmy nad południowym brzegiem Liffey, przy
O'Connell Bridge, który jest ponoć szerszy niż dłuższy. Przeszliśmy
częścią Grafton Street, słynnego dublińskiego deptaka z jego bogatymi
(i drogimi) sklepami oraz najróżniejszego rodzaju ulicznymi performerami,
zawracając do neoklasycystycznego budynku Starego Parlamentu (obecnie
bank) i kompleksu Trinity College. Muszę przyznać, że atmosfera
Trinity bardzo przypomina tę znaną z cyklu K.M. Moning "Fever".
Niestety jak zazwyczaj ograniczyliśmy się do podziwiania budynków
z zewnątrz. Nie nalegałam na odwiedzenie Old Library (najstarszej
biblioteki naukowej Irlandii), nie zobaczyłam zatem na własne oczy
Book of Kells. Jasne - nie wolno fotografować, a obejrzeć znacznie
dokładniej można online, ale jednak żałuję! Wypiliśmy piwo w sportowym
pubie przy uczelnianym boisku i opuściliśmy Trinity, przechodząc
do Merrion Square Park z figurą Oscara Wilde, rozwalonego w luzackiej
pozie na skale (nie twardo mu tam?) i pomnikiem War Memorial. Minęliśmy
(z daleka) St. Stephen's Church oraz pomnik lekarza wojskowego T.
H. Parke'a i kompleks Government Buildings na Merrion Street, a
następnie hotel Merrion z parą sympatycznych odźwiernych. Na Merrion
Row minęliśmy Cmentarz Hugenotów, a na St Stephen's Green - hotel
Shelbourne oraz oczywiście chyba najsłynniejszą fasadę na tej ulicy
- numer 41-43, w calości pokrytą bluszczem. Tuż obok mieści się
The Little Museum of Dublin - kilka salek wypełnionych pamiątkami
XX-wiecznej historii miasta. Muzeum powstało dzięki darowiznom mieszkańców
i odwdzięcza się bezpłatnym zwiedzaniem. Oczywiście wyjątkowe miejsce
przysługuje przedmiotom związanym z pochodzącym stąd zespołem U2.
U zbiegu St. Stephen's i Grafton stoi Fusilier's Arch - pomnik ku
czci dublińskich fizylierów poległych w II wojnie burskiej. Potem
oczywiście skręciliśmy na Grafton - jest to miejsce przyciągające
turystów niczym ul. Monte Cassino i Krupówki razem wzięte ;) Zrobiliśmy
spore kółko handlowymi uliczkami (Wicklow - Exchequer - South Great
George's - Dame Lane), mijając The George, najlepszy gejowski bar
Dublina i dochodząc z powrotem do Grafton, prawie do miejsca, z
którego wyruszyliśmy rano. Minęliśmy pomniki polityka Henry Grattana
i pisarza Thomasa Davisa, kierując się ulicą College Green przechodzącą
w Dame, by obejrzeć Dublin Castle - zamek, który przez 700 lat był
siedzibą brytyjskich władców. Dziś z oryginalnego XIII-wiecznego
zamku pozostała tylko Record Tower. Zamkowa Temida (angielskigo
autorstwa) stoi tyłem do miasta. Współczesnym akcentem była wystawa
rzeźb z piasku na zamkowym dziedzińcu. Po powrocie na Dame minęliśmy
budynek City Hall i dotarliśmy do Christ Church Cathedral, jednej
z dwóch nastarszych dublińskich średniowiecznych katedr (reprezentujących
Kościół Irlandii). Niestety nie zaglądając do środka, poza przedsionkiem.
Druga katedra - St. Patrick's - znajdowała się niedaleko, na Patrick
Street. Tu nie weszliśmy do środka już nie z własnego wyboru - na
zwiedzanie było za późno. A szkoda, bo wewnątrz znajduje się grób
Jonathana Swifta. Katedry pilnował z pomnika Sir Benjamin Guinness,
fundator restauracji kościoła. Potem zagłębiliśmy się w okoliczne
uliczki już bez konkretnego planu, generalnie w stronę bardziej
współczesnej atrakcji - browaru Guinnessa. Po drodze minęliśmy kościoły:
St. Audoen's, John's Lane i St. Catherine's. Tak zawędrowaliśmy
pod bramę Guinness Storehouse. Muzeum było już nieczynne, tym samym
ominęło nas darmowe piwo i panorama widoczna z muzealnego pubu.
Droga powrotna prowadziła przez mniej reprezentacyjne i zupełnie
nieturystyczne uliczki (Meath i Carman's Hall), jednak niemniej
urokliwe i malownicze niż sama Grafton. Do kolekcji budowli sakralnych
dołączył po drodze kościół St. Nicholas of Myra. Po powrocie w okolice
katedry Christ Church zasiedliśmy do zasłużonego piwa w pubie Bull
& Castle na Lord Edward Str. Jeszcze zdjęcie kończącego się
dnia z Grattan Bridge i koniec programu dnia 1.
Dzień 2 był poświęcony północnej części
Dublina, zatem zaczęliśmy od przekroczenia Liffey po O'Connell Bridge.
Prostopadle do rzeki odchodzi od niej O'Connell Street, dzieląca
się na część Lower i Upper. Zaczyna się oczywiście od pomnika Daniela
O'Connella, XIX-wiecznego przywódcy politycznego, który pokojowo,
acz bezskutecznie walczył o niepodległość Irlandii. Na ulicy O'Connella
znajduje się cały szereg pomników: Williama Smitha O'Briena, Sir
Johna Graya, Jima Larkina, Charlesa Stewarta Parnella, Jamesa Joyce'a
oraz The Spire of Dublin - 120-metrowa iglica powstała dla uczczenia
początku trzeciego tysiąclecia. Naszym głównym "pomnikowym"
celem był monument Children of Lir umieszczony w Ogrodzie Pamięci
(Garden of Remembrance) i dedykowany wszystkim, którzy oddali życie
w walce o wolność Irlandii. Czerpiący z opowieści irlandzkiego Cyklu
Mitologicznego, symbolizuje odrodzenie Irlandii po 900 latach zmagań,
analogicznie do dzieci boga Lira, które na 900 lat klątwa zamieniła
w łabędzie. Z tego mitu wywodzi się symbol Dzikiej Gęsi - uosobienia
rozproszonych po świecie Irlandczyków, którzy zawsze znajdują drogę
powrotną do ojczyzny. W pobliżu Ogrodu znajdują się gotycki kościół
Abbey Presbyterian Church oraz muzeum pisarzy (niestety nie zajrzeliśmy).
Przerwa na piwo i coś słodkiego w kawiarni przy Upper O'Connell,
przejście koło słynnego Głównego Urzędu Poczty (miejsce powstania
wielkanocnego w 1916) i skręcamy w Abbey Street, jedną z ulic, po
których kursuje tramwaj LUAS, duma mieszkańców (są tylko dwie linie,
po jednej na każdą część miasta i nie łączą się ze sobą); z centrum
handlowym Jervis i leżącym przy ulicy o tej samej nazwie Narodowym
(!) Muzeum Leprechaunów. To oczywiście mój pomysł, niestety niezrealizowany,
bowiem zwiedzanie okazuje się mocno utrudnione - nie dość że w grupie
i z przewodnikiem, to jeszcze drogo i trzeba czekać. Trudno. A więc
do następnego celu, tramwajem, potem spacerem - do Jeanie Johnston
- żaglowca-muzeum, zacumowanego na północnym brzegu Liffey. Jeanie
to replika dawnego żaglowca, zwodowany w 2000 roku trzymasztowy
bark, służący jako statek szkolny i muzeum XIX-wiecznej, spowodowanej
głodem, irlandzkiej emigracji do Ameryki Północnej ("famine
ship"). Przewodniczka z dumą opowiadała, że dzięki opiece kapitana
i lekarza pokładowego podczas 16 rejsów nie stracono ani jednego
pasażera, a nawet jeden się urodził. Podczas zwiedzania zaczęło
padać, co jednak - po dwukrotnym krótkim schronieniu się na piwo
(w tym w pubie na wodzie - statku Cill Airne) - nie odstraszyło
nas od dalszego spaceru, tym razem już po prostu przed siebie -
brzegiem rzeki w stronę portu. Obejrzeliśmy z bliska najnowocześniejszy
most Dublina, powstały w 2009 wantowy Samuel Beckett Bridge, o symbolicznym
kształcie harfy. Minęliśmy też Centrum Konferencyjne, otwarty w
2010 roku budynek przypominający kształtem gigantyczną przechyloną
szklankę w uchwycie ;) Doszliśmy tak daleko, jak się dało, aż do
mostu East-Link Toll Bridge, za którym zaczynał się dubliński port
i marina, a za nimi - zatoka. Na samym końcu North Wall Quay znajduje
się O2, największa sala koncertowa w kraju, już po naszej wizycie
przemianowana na 3Arena. Tuż obok był też przystanek końcowo-początkowy
czerwonej linii tramwaju LUAS, który grzecznie odwiózł nas z powrotem
do centrum miasta.
Dzień 3 zaczęliśmy od wizyty w księgarni
Hodges Figgis przy Dawson Street. Nieprzypadkowo, ponieważ wcześniej,
przejeżdżając, zauważyliśmy w jej witrynie duży plakat Euroconu.
Po wejściu do środka, jak zawsze ogarnęło mnie szaleństwo i chętnie
kupiłabym tonę książek, nawet po irlandzku. Fantastyki w tym języku
była zresztą cała duża półka! Musiałam jednak wyjść z pustymi rękami...
Potem spacer wzdłuż handlowej Nassau Street. Z rzeczy do zobaczenia
została jedna - pomnik Molly Malone, pięknej sprzedawczyni ryb,
bohaterki niezwykle popularnej piosenki ludowej. Przewodnik jako
lokalizację pokazywał Grafton, ale na miejscu była jedynie tablica
ze zdjęciem pomnika. Nowego miejsca szukaliśmy bezskutecznie, choć
powinnno było być niedaleko. Fatum? Klątwa Molly? Powód do powtórnego
odwiedzenia Dublina? Zatem znów poszliśmy nad rzekę, tym razem na
południowy brzeg, obejrzeć słynny Ha'penny Bridge, którego nazwa
pochodzi od półpensowej jałmużny dawanej siedzącym na nim żebrakom.
W tym właśnie miejscu do rzeki przylega dzielnica pubów Temple Bar.
"Zacumowaliśmy" w pubie o nazwie identycznej z mostem
i ugrzęźliśmy tam na dłużej. A dokładnie na trzy piwa Smithwick's
Pale Ale, w którym rozsmakowałam się na dobre. Potem już tylko leniwy
spacer uliczkami Temple Bar, budzącej się do życia wczesnym popołudniem
i - do hotelu na otwarcie Shamrokonu.
|