Wypad do miasta leżącego w głębi lądu podczas ogólnoeuropejskiej
fali gigantycznych upałów nie był pomysłem idealnym. Przyszło
więc szukać wszelkiego rodzaju płynów i w ten sposób Berlin początku
sierpnia 2015 stał się dla nas miastem rzeki i piwa ;)
Dzień 1. Przyjechaliśmy do Berlina wczesnym popołudniem. Po zameldowaniu
w pensjonacie Stuttgarter Eck postanowiliśmy odwiedzić jeden z
weekendowych pchlich targów, w które obfituje miasto. Mam sentyment
do takich miejsc - w 1991 roku, kiedy pierwszy raz odwiedziłam
Berlin, taki targ wydawał mi się skarbcem marzeń, pełnym najbardziej
pożądanych przedmiotów, ubrań i biżuterii. Teraz rynek przy Strasse
des 17. Juni ukazał się jako zwykły targ staroci, na miarę gdańskiego
Jarmarku Dominikańskiego. Nawet nie znalazłam niczego, co miałabym
ochotę kupić. O wiele ciekawsza okazała się położona tuż obok
neobarokowa Brama Charlottenburska z posągami Sophii Charlotty
i Friedricha I. Zajrzeliśmy nad płynący w pobliżu Landwehrkanal
i trafiliśmy na wspaniałe miejsce do odpoczynku: restaurację na
rzecznej barce - Capt'n Schillow. Sam kapitan stał co prawda jak
posąg na mostku (a może to był posąg...?), ale sympatyczni kelnerzy
zapewnili nam zadowalającą ilość płynnych procentów. Jeden z nich
chciał co prawda wysłać mnie do toalety autobusem ;)
Dzień 2 postanowiliśmy zacząć pływając białą flotą po Szprewie.
Wybraliśmy rejs 1,5-godzinny (wobec możliwości nawet 4-godzinnego,
co byłoby idealnym wariantem przy tej pogodzie). Wyruszyliśmy
spod Friedrichstrasse, przepłynęliśmy koło Wyspy Muzeów z budynkami
Bode Museum, Galerii Narodowej, renesansowej katedry (do zwiedzenia!)
i - na przeciwległym brzegu - pomnika św. Jerzego ze smokiem (do
obejrzenia!). Co i rusz padało ostrzeżenie o konieczności siedzenia
(sit and remain sitting!) - obrodziło niskimi mostami. Dotarliśmy
do starego portu rzecznego w miejscu, gdzie łączą się Szprewa
i Spreekanal. Poczekaliśmy w śluzie, by przepłynąć na część rzeki
o wyższym poziomie wody. Minęliśmy Trias Towers - kompleks trzech
wieżowców biurowych (siedziba m.in. Berlińskich Zakładów Komunikacyjnych)
o kształcie przypominającym napełnione wiatrem żagle. Niedługo
potem - Radialsystem V, centrum kultury i sztuki założone w 2006
roku w unowocześnionym budynku przepompowni wody z 1905. Zaraz
potem przepłynęliśmy wzdłuż najdłuższego zachowanego odcinka Muru
Berlińskiego (ponad kilometr) z areną Mercedes-Benz w tle. Jeszcze
jeden most (piękny Oberbaumbrücke) i na szerszym odcinku Szprewy
w pobliżu hotelu nhow zawróciliśmy, nie dopływając do widocznej
z daleka, 30-metrowej rzeźby Molecule Man, jednej z serii prac
amerykańskiego artysty, umieszczonych w różnych miastach świata
(berlińska w 1999). Rzeźba wydaje się mniejsza w porównaniu ze
stojącym obok kompleksem czterech biurowców Treptowers. Droga
powrotna upłynęła na ponownym fotografowaniu najciekawszych obiektów,
tym razem ze słońcem. Niestety postój przy Friedrichstrasse trwał
tak krótko, że nie zdążyliśmy wysiąść i na gapę kontynuowaliśmy
rejs w stronę Charlottenburga, mijając budynek Dworca Głównego
(Hauptbahnhof) i przepływając pod pięknymi mostami Moltkebrücke
i Lutherbrücke, pomiędzy którymi, w parku, znajdowała się rzeźba
rewolweru o zawiązanej na supeł lufie - część pacyfistycznej serii
"Non violence" szwedzkiego artysty Carla Fredrika Reuterswärda,
dokładnie taka sama, jaką widzieliśmy cztery lata temu w Sztokholmie.
Wysiedliśmy na pierwszym "przystanku", w Moabicie przy
nowoczesnym kompleksie biurowców i hoteli Ameron Abion. Przeszliśmy
rzekę uroczym Lessingbrücke z fantazyjnymi panelami (m. in. z
kotami z rybami w zębach) i pojechaliśmy z powrotem na Friedrichstrasse.
Za mostem Weidendammer Brücke (z tradycyjnymi kłódkami zakochanych)
wypiliśmy kolejne piwo w cudnym zielonym ogródku kawiarni Wellenreiter.
A potem już - na podejście lotniska Tegel. Niestety zaplanowana
miejscówka okazała się kiepska, a Muzeum Aliantów - zamknięte,
przyszło więc szukać zastępstwa. Okazała się nim mocno zakamuflowana
kawiarnia na dachu centrum handlowego Der Clou, gdzie przesiedzieliśmy
przy piwie aż do zamknięcia o 21-szej. Zdjęcia spotterskie nie
wyszły najlepiej, ale w bonusie był wspaniały zachód Słońca.
Dzień 3 rozpoczęliśmy od wizyty w pobliskim (jak na Berlin - dwa
przystanki kolejką) Kościele Pamięci Cesarza Wilhelma (Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche).
Neoromański pięciowieżowy kościół, zniszczony bombardowaniem w
1943 roku, nie został odbudowany. Pozostawiono ruinę głównej wieży,
obramowując budowlę z dwóch stron nowoczesnymi dodatkami, m. in.
ośmiokątną nawą i sześciokątną dzwonnicą, obie o szklanych ścianach
z drobnych niebieskich płytek. W bliskim sąsiedztwie kompleksu
rozłożyła się karuzela z towarzyszącymi knajpkami, prawdopodobnie
ta sama, którą zimą widzieliśmy na Placu Poczdamskim. Po wypiciu
obowiązkowego piwa przejechaliśmy do stacji Tiergarten i stamtąd
przeszliśmy do Siegessäule (Kolumny Zwycięstwa). Upamiętnia ona
zwycięstwo Prus nad Danią, Austrią i Francją i została odsłonięta
w 1873 roku. Kolumnę wieńczy brązowa figura Wiktorii, czemuś z
ptakiem na głowie. Zrezygnowaliśmy z wejścia na platformę widokową
na wysokości 50 m, czego trochę żałuję. Potem oczywiście piwo
w kafejce o nazwie - a jakże - Wiktoria, i spacer fragmentem ogrodów
Tiergarten, w których każde drzewo ma swoją tabliczkę z numerem.
Moje spore zainteresowanie wzbudził pomnik Bismarcka otoczonego
alegorycznymi postaciami: Atlasem dźwigającym kulę ziemską, Zygfrydem
kującym miecz, Germanią depczącą panterę oraz Sybillą leżącą na
sfinksie przy lekturze książki. Sfinks była grecka - rodzaju żeńskiego,
z cyckami! Fotka nie pójdzie na Facebook, na wszelki wypadek ;)
Potem - na klimatyczną stację Bellevue i do Gatow, do Muzeum Sił
Powietrznych (Luftwaffenmuseum der Bundeswehr). Droga do muzeum
wiodła przez willowe osiedle z ulicami noszącymi imiona słynnych
kobiet-lotników oraz innych sławnych osobistości, m.in. Julesa
Verne'a i Leonarda da Vinci. Upał na wystawionej na słońce płycie
byłego lotniska dawał się we znaki wyjątkowo, więc po powrocie
do Charlottenburga zakończyliśmy dzień... piwem.
Dzień 4 był już z plecakami na grzbietach, zatem ograniczyliśmy
ruch do minimum, przysiadając na piwo pod gościnną kopułą Sony
Center, a potem zwiedzając wystawę fotograficzną w centrum handlowym
Arkaden, poświęconą 25. rocznicy zburzenia Muru Berlińskiego.
Przeszliśmy koło Pomnika Pomordowanych Żydów Europy (2711 betonowych
bloków) istniejącego w centrum miasta od 2005 roku i przysiedliśmy
na finalne piwo w jednej z knajpek przy Cora-Berliner-Strasse.
Potem ostatni spacer do Bramy Brandenburskiej i stamtąd nową trasą
metra U55 (liczącą póki co jedną czynną nitkę torów i trzy stacje)
- do Dworca Głównego. Jako ostatnia atrakcja wystąpiły dworcowe
reklamy czekoladek Ritter Sport, także niezapomnianych z pierwszej
wyprawy do Berlina w 1991 roku.